Aneta Krasińska

Fragment powieści "Gdy powrócił spokój"

"Robert w przetartych dżinsach i koszulce z krótkim rękawem wyglądał z okna kuchni. Byli z Emilem umówieni na osiemnastą, ale ojciec wrócił z Warszawy z nowymi informacjami o organizowanym w stolicy wiecu poparcia wejścia Polski do Unii Europejskiej i chłopak jak najprędzej chciał się podzielić tą nowiną z przyjacielem.

Magda nie lubiła słuchać o polityce. Wolała mówić o tym, co tu i teraz, a że sporo się działo między nimi, to nie wystarczało czasu na to, by rozmawiać o jego poglądach. W takich chwilach Robert żałował, że Emil wciąż nie miał podłączonego aparatu telefonicznego. W przypadku jego rodziców łączność ze światem zewnętrznym była podstawą. Ojciec, wieloletni działacz Solidarności, kilkakrotnie aresztowany w czasach komuny, ani na chwilę nie mógł pozostać bez kontaktu. Dzięki odpowiednim znajomościom i butelkom markowej whisky kupionej w jedynym w mieście pewexie któregoś dnia w przedpokoju pojawił się kanciasty aparat telefoniczny w bliżej nieokreślonym kolorze. Robert nazwał tę barwę mianem efektu przeżutych i wydalonych przez bydło roślin, jednak oburzenie jego matki stanowiło skuteczną barierę do dalszych żartów. Tak czy siak, telefon był po to, by dzwonić w sprawach gardłowych i korzystało z niego pół osiedla, dlatego nieraz Robert, wychodząc w samych slipkach ze swojego pokoju, stawał twarzą w twarz z dalszymi sąsiadami. Gorzej, gdy sąsiadka wciąż była panienką na wydaniu i bez pardonu obrzucała wzrokiem jego dość mizerną sylwetkę.

Kiedy tylko dostrzegł podążającego ulicą Emila, zawołał:

– Nie wchodź! Już do ciebie idę!


Kalinowski zaczekał na niego przed domem, a kiedy Robert wyszedł z klatki, uścisnęli sobie dłonie i bez słowa ruszyli w stronę niewielkiego skweru, na którym latem spotykały się nastolatki. Zielony parasol utworzony przez liście z kilkunastu wysokich kasztanów stanowił dostateczną ochronę przed majową spiekotą. Tegoroczna wiosna rozpieszczała wysokimi temperaturami i tylko maruderzy narzekali na sięgające trzydziestu stopni upały.

– Spóźniłem się? – spytał Emil, gdy skryli się w cieniu drzew.

Falujące nad ulicą gorące powietrze niemal dusiło, natychmiast wysuszając gardło.

– Szykuje się wiec propagandowy zwolenników Unii – odparł Robert, ignorując jego pytanie.

– I? – Kolega spojrzał na niego wyczekująco.

– No co iii? – Robert pospiesznie zamrugał powiekami i niezadowolony rozłożył dłonie. – Nie zamierzam stać z założonymi rękoma i patrzeć, jak jedyna szansa na to, żeby nasze dzieci miały lepiej od nas i nie musiały wstydzić się, mówiąc, skąd pochodzą, przechodzi nam koło nosa.

– Ale ty pamiętasz, ile masz lat? – dopytywał Emil, z wyrozumiałością poklepując przyjaciela po plecach. – To nie są nasze sprawy. Za chwilę pójdziemy na studia, otworzymy nowy rozdział w życiu.

– Właśnie – podjął przyjaciel i natychmiast zaczął gestykulować. – Otworzymy nowy rozdział, a raczej uchylimy drzwi i przez niewielką szparę obejrzymy rzeczywistość w obawie przed tym, by nas ktoś nie przyłapał.

– Przesadzasz z tą ideologią – oburzył się Kalinowski, po czym ruszył w stronę pobliskiej ławki zwolnionej przez dwie dziewczyny, które chwilę wcześniej im się przyglądały. Najwyraźniej nie były zadowolone z faktu, że nie zostały dostrzeżone, bo wstając, chichotały i wymownie patrzyły w ich kierunku. – Uwierz, że jest wielu ludzi, którym powinno o wiele bardziej zależeć na losach tego kraju.

– Powinno, ale wiesz co… – Robert zawiesił głos, rozglądając się na boki, by upewnić się, że nikt ich nie słyszy – większość z tych, co powinni, ma to głęboko – dokończył.

– Jesteś czarnowidzem.

– A może po prostu znam rzeczywistość – odgryzł się. – Myślisz, że mało razy ojciec wracał z tych swoich spotkań związkowych, kipiąc ze złości?

Emil milczał. Sprawy polityki doskonale znał, odkąd zaczął się przyjaźnić z Robertem. Czasem miał wrażenie, że w przypadku przyjaciela zainteresowanie ociera się o fanatyzm. Na szczęście fale emocji i zrywy do działania nie trwały wiecznie. Robert wciąż znajdował czas na spotkania ich paczki czy naukę do matury. Teraz, kiedy już wszystkie egzaminy mieli za sobą, znowu pozwolił, by ideologia go przygniotła. Na szczęście miał obok siebie zdroworozsądkowego Emila, który nie był przesiąknięty poglądami rodziców. W jego domu polityka była traktowana marginalnie. Kiedy zaczynał jakiś wątek polityczny, niemal natychmiast napotykał na mur. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zawód wykonywany przez ojca nie służy dyskusji. W policji ma się jednakowe poglądy na władzę: to szuje wlewające w gardła, co się da i kiedy się da, odbierając od ust wszystkim innym.

– A co ze studiami? – Emil spróbował zmienić temat. – To one są teraz najważniejsze.

– I myślisz, że jak skończę prawo, to przestanę być idealistą? Tytuł magistra ma mnie uzdrowić? – Robert roześmiał się i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. – Chcesz?

– Jasne.

Chwilę trwało, zanim znowu powrócili do rozmowy. Wreszcie Robert odetchnął i powiedział:

– Myślisz, że mógłbym mieszkać w kraju, w którym życie nie jest wartością?

– Zbyt poważnie do tego podchodzisz. – Przyjaciel westchnął, zaciągając się.– Człowieku, ja nie jestem gówniarzem, który nie rozumie mechanizmów rządzących światem – odezwał się zrezygnowanym tonem. – I nie wmówisz mi, że ciebie też nie interesuje przyszłość.

– Moja przyszłość to jedna wielka niewiadoma – odparł Emil, przydeptując niedopałek.

– Co ty bredzisz? – Robert zrobił to samo, po czym wrzucił resztki papierosa do kosza. – Mówisz o studiach, o pracy, o wyjeździe…

– No właśnie – zaczął Kalinowski, gdy rozmówca znowu usiadł przy nim. – Studia kosztują i nie bardzo wiem, czy zdołam sam się utrzymać. – Spuścił wzrok, rozdeptując opadły kwiat kasztanowca. Pomyślał o ojcu i jego zarobkach.


Pensja policjanta nie należała do wysokich i choć kolejni ministrowie obiecywali zmiany, to żaden wiele w tej kwestii nie zrobił. Matka w kłótniach z ojcem często ironizowała, że tylko nieroby zostają w policji aż do emerytury. Gdyby dwadzieścia lat temu, kiedy wstępował do policji, wiedział o tym, że jego zarobki nie zapewnią godziwych środków do życia, zapewne dwa razy by się zastanowił. Wtedy służbę utożsamiał z ciekawą, choć krótkotrwałą pracą i wieloma przywilejami, które skutecznie uśpiły jego czujność. Kiedy się ocknął, było za późno, by odejść. Teraz wielkimi krokami zbliżał się czas emerytury, a przełożeni dopingowali go do odejścia z pracy. Za drzwiami już czekali kolejni kandydaci, których atutem były młody wiek oraz niższe wymagania, czyli oszczędności dla budżetu jednostki. Jakby zupełnie zapomniano o tym, że doświadczenie i wiedza są bezcenne w tej pracy.

– Stypendium – podrzucił Robert.

– Taaa – westchnął Emil. – A może po prostu poczekam i na razie pójdę do pracy. Studia nie zając.

Robert właśnie otwierał usta, gdy tuż przed nimi stanął Roman. Miał na sobie krótkie, obszarpane spodenki, najmodniejsze w tym sezonie. Czarne trampki wyglądały, jakby je dopiero co zdjął z półki w sklepie. Zawsze krótko przystrzyżone włosy zaczesywał do tyłu. Podobał się dziewczynom i wcale nie krył tego, że na żadnej mu nie zależy.

– Co tam? – Roman odezwał się bez powitania.

– Właściwie nic – odparł Robert, ucinając temat. – Właśnie się zbieramy. – Mrugnął porozumiewawczo na Emila, po czym wstał, wepchnął dłonie do kieszeni i ruszył w stronę, z której przyszli.

Emil podążył w ślad za nim. Kątem oka dostrzegł, że Roman wlecze się z tyłu.

– Idziecie na boisko? – spytał, gdy tylko zrównał się z nimi.

Robert milczał, zastanawiając się, skąd to nagłe zainteresowanie Romana. Zdecydowanie nie należeli do grona przyjaciół i nie było żadnych powodów, by to zmienić.

– Po co? – zapytał bardziej przez grzeczność niż z prawdziwą ciekawością.

– Dzisiaj nasi grają o awans do drugiej ligi – wyjaśnił rówieśnik pospiesznie, po czym z dumą wskazał na szalik, którym mimo upału owinął szyję.

– I? – spytał Robert, jakby wciąż nie rozumiał, do czego ten chłopak zmierza.


Mecz? Czym był dla niego mecz? Gonitwą kilkunastu młodych mężczyzn, którzy w krytycznej sytuacji potrafią być agresywni i bezwzględni. Zdawał sobie sprawę, że to mało popularne podejście do sportu, ale nie zależało mu na tym, co sobie pomyśli i jak oceni jego poglądy ktoś taki jak Roman.

– W końcu ktoś się zainteresuje naszym klubem – tłumaczył, nie zwracając uwagi na porozumiewawcze spojrzenia przyjaciół – i zaczniemy się liczyć w rozgrywkach, a w następnym sezonie trafimy do pierwszej ligi.

– Pewnie tak – westchnął Robert i nieco przyspieszył. – Skoro tak lubisz kibicować, to może już zmykaj, bo się spóźnisz.

– Nie idziecie? – zdziwił się.

– A wyglądamy na takich, co idą na mecz? – spytał Emil głosem podszytym ironią.

– Wyglądacie jak dwie dupy wołowe, które boją się oddychać, jeśli im laski nie pozwolą – odgryzł się Roman.

– Spieprzaj do swojej nory – żachnął się Emil, z całych sił zaciskając pięści, które wciąż tkwiły w kieszeniach spodni. – Rozumiesz?

– Bo co?

– Bo znowu dostaniesz w japę, jak wtedy w szkole – syknął Emil, nachylając się wprost do jego ucha.

Widocznie Roman szybko skojarzył przywołaną sytuację, gdy obraził Marcelinę, bo tylko splunął na chodnik i bez słowa ruszył przed siebie.

– O co mu chodziło? – odezwał się Robert jako pierwszy.

– Jest tak tępy, że pewnie jeszcze sam nie wie, po co przyszedł – oświadczył Emil, siląc się na żart.

– Obleśny typ.

– Ob. Leśny – wymyślił Emil, dumny z siebie, po czym dodał: – Czyli obywatel leśny – wyjaśnił Robertowi, który najwyraźniej jeszcze nie ochłonął. – Czytaj: neandertalczyk.

Przyjaciel nie wytrzymał i parsknął głośnym śmiechem. Najwidoczniej Roman nie odszedł na tyle daleko, by nie usłyszeć, bo nagle się obejrzał, po czym postukał się w czoło. Ten gest sprawił, że Robert zaczął się śmiać bez opamiętania, zupełnie nie zwracając uwagi na dwie zmierzające w ich stronę staruszki patrzące na niego z niesmakiem.

Emil również nie walczył z salwą śmiechu eksplodującą z jego wnętrza. Wreszcie poczuł, jakby nagle stracił kilka kilogramów dźwiganych na karku. Czasy liceum za nim i konieczność obcowania z tym dupkiem też. To miał być nowy rozdział w młodzieńczym życiu, w którym poglądy wyznaczą mapę działań."


3. Fragment powieści GDY POWRÓCIŁ SPOKÓJ.

2. Fragment powieści (klik)

1. Fragment powieści (klik)

Od 2 do 10000 znaków